wtorek, 27 marca 2012

Sonia Delaunay: malarka paryskiej bohemy zamienia pędzel na igłę




Sonia Delaunay: malarka paryskiej bohemy zamienia pędzel na igłę

Malarka Sonia Delaunay miała zmysł do mody, uchodziła za jedną z ciekawiej ubranych kobiet paryskiej bohemy. Kiedy przekonała się, że z malarstwa nie da się wyżyć, a obrazu do garnka nie włoży, zamieniła farby i pędzle na igłę i kolorowe jedwabie. Z powodzeniem połączyła sztukę użytkową z ukochanym malarstwem - jej tkaniny, ubrania i dodatki były jak barwne abstrakcyjne obrazy gotowe do noszenia.

Pierwszą kasetę z farbami dostała od niemieckiego impresjonisty Maxa Liebermanna. Nastolatka w marynarskiej sukience, z warkoczami przewiązanymi kokardami marzyła, że ona też kiedyś zostanie malarką. W Sankt Petersburgu w domu bogatego wuja ściany obwieszone były obrazami francuskich malarzy barbizończyków. Sonia od dzieciństwa obracała się wśród pisarzy, artystów, intelektualistów.




Sara Stern (bliscy wołali na nią Sonia) urodziła się w Gradiżsku na Ukrainie. Była najmłodsza z trójki rodzeństwa. W domu było biednie, więc kiedy brat matki zaproponował pomoc w wychowaniu któregoś z dzieci, pięcioletnią Sarę odesłano do Sankt Petersburga. Henri Terk, zamożny prawnik, adoptował siostrzenicę, dbał o jej wykształcenie. W domu dziewczynka rozmawiała na przemian z trzema guwernantkami - Francuzką, Niemką i Angielką. Interesowała się matematyką i nawet zastanawiała się nad studiami w tym kierunku, ale naprawdę kochała poezję i malarstwo (w przyszłości połączy te pasje, tworząc suknie poematy, ilustrując książki i projektując okładki tomików wierszy takich poetów jak Blaise Cendrars i Tristan Tzara).
Zamiar zostania artystką realizowała konsekwentnie - po dwóch latach na uniwersytecie w Karlsruhe 20-letnia Sonia pojechała do Paryża. Zamieszkała w Dzielnicy Łacińskiej, zapisała się na zajęcia w Académie de la Palette i prowadziła wesołe życie towarzyskie wśród rosyjskiej emigracji. Wuj i ciotka na próżno wzywali ją do powrotu do Petersburga, gdzie znaleźli już dla niej bogatego kandydata na męża. Żeby zamknąć rodzinie usta, w 1906 roku Sonia wzięła ślub ze swoim przyjacielem i marszandem Wilhelmem Uhdem. Był to nowoczesny i niekonwencjonalny związek, bo Uhde był homoseksualistą. Wkrótce Sonia zetnie włosy, skróci suknie i wejdzie w krąg paryskiej awangardy.
W Robercie Delaunayu odkryłam poetę, który nie posługuje się słowami, ale kolorami" - wspominała Sonia spotkanie z przyszłym mężem. Poznali się w 1907 roku. Mieli po 23 lata i oboje byli malarzami. Godzinami dyskutowali na temat przyszłości sztuki. Interesowali się zagadnieniem koloru, chcieli, żeby obrazy działały czystymi barwami. Robert studiował książki z zakresu chemii, matematyki, filozofii - siedział przy sztalugach i wertował opracowania na temat fizycznych właściwości barw. Stworzył nowy kierunek nazwany malarstwem symultanicznym, które działało na widza czystym kolorem. W abstrakcyjnych obrazach świetliste płaszczyzny barwne sprawiały wrażenie ruchu, przenikania się. Artystyczne poszukiwania Soni były bardziej intuicyjne, ale teoria Roberta była jej bliska. Kolor był dla niej "skórą świata".
W 1910 roku Sonia poprosiła Wilhelma o rozwód. Kilka miesięcy później wyszła za mąż za Roberta; oczekiwała dziecka i obmyślała, jak urządzi mieszkanie.
Swój eksperyment z krawiectwem Sonia Delaunay zaczęła od uszycia narzuty na kołyskę. "W 1911 roku miałam pomysł na zrobienie kocyka dla syna, który właśnie się urodził. Koc składał się z kawałków tkanin, tak jak te, pod którymi śpi się w domach rosyjskich chłopów. Ale kiedy skończyłam rozmieszczać skrawki materiału, koc przypominał abstrakcyjny kubistyczny kolaż". Stosując tradycyjną metodę patchworku, Sonia Delaunay osiągnęła supernowoczesny efekt.



Dwa lata później, idąc z Robertem na potańcówkę w Bal Bullier, Sonia założyła swoją pierwszą "suknię symultaniczną" z aplikacjami z kawałków jedwabiu i futra. Wzbudziła sensację, a przyjaciele artyści, jak poeci Blaise Cendrars czy Seuphor, też zaczęli nosić jej projekty. "Pan i pani Delaunay to nowatorzy - pisał Guillaume Apollinaire. - Nie próbują naśladować dawnych mód ani odnowić kroju ubrań, lecz starają się wpłynąć na modę współczesną, używając nowych tkanin, niezwykle zróżnicowanych w kolorach. A oto opis jednej z sukien symultanicznych pani Soni Delaunay-Terk: kostium fiołkowy, długi pasek fiołkowo-zielony i pod żakietem bluzka podzielona na strefy kolorów żywych na przemian z wyblakłymi, bladoróżowy zestawiony jest z kolorem tango, błękit i szkarłat zestawione w materiałach rozmaitych rodzajów, takich jak płótno, tafta, tiul, kosmaty samodział i prążkowany jedwab. Różnorodność ta nie przeszła bynajmniej nie zauważona ". Apollinaire, przyjaciel i wielbiciel talentu Soni, uważał, że "wprowadza ona fantazję do elegancji". Z poetami w ogóle miała dobry kontakt. Uważała, że każda sztuka jest formą poezji. Lubiła łączyć kolor ze słowem. Po pierwszej wojnie światowej weszła w krąg dadaistów, którym także podobała się jej wyobraźnia i wrażliwość. Projektowała barwne stroje na artystyczne maskarady, bale i potańcówki.
W roku 1922 uszyła serię sukien poematów. Pierwsza sukienka powstała, kiedy poeta Philippe Soupault zadedykował jej wiersz. Na jasnoszarym jedwabiu zrobiła aplikacje z czerwonych i czarnych liter. Projektowała też na podstawie utworów Tristana Tzary, Josepha Delteila i wielu innych.
W latach I wojny światowej, które Delaunayowie spędzili w Hiszpanii, Sonia założyła butik pod nazwą Casa Sonia. Jej pomysłami zachwycił się sam Diagilew, szef Baletów Rosyjskich, i zamówił u Soni kostiumy do "Kleopatry". Premiera spektaklu w Londynie została entuzjastycznie przyjęta przez krytykę, co oznaczało też sukces przedsiębiorstwa pani Delaunay - sprzedawała wyroby w Bilbao, Barcelonie, San Sebastian, a nawet w Nowym Jorku.

Po wojnie Delaunayowie wrócili do Paryża, wynajęli apartament przy bulwarze Malesherbes, który Sonia urządziła w stylu "symultanicznym". To była jej wizytówka i showroom, tutaj miała siedzibę firma Maison Delaunay. Podczas gdy Robert malował obrazy, Sonia przyjmowała klientów, prezentowała tkaniny, urządzała sesje fotograficzne swoich produktów.

Barwne abstrakcyjne wzory w zygzaki, przenikające się koła, romby i fale pasowały do szalonych lat 20. i 30. Symultaniczne wzory Soni Delaunay można było zobaczyć na etykietach, opakowaniach i reklamach opon Pirelli, zegarków Zenith, czekolady Bensdorp, wina Dubonnet. Dekorowała nawet samochód Citroën B12. Na Międzynarodowej Wystawie Sztuki Dekoracyjnej i Wzornictwa w 1925 roku prezentowała swoje wyroby w Butiku Symultanicznym. Projektowała tkaniny do wnętrz - zasłony, dywany, tapety.

„Dla mnie nie istnieje przepaść między malarstwem i tym, co nazywa się moją twórczością » dekoracyjną «- mówiła po latach. - Nigdy jej nie uważałam za gorszą pod względem artystycznym, przeciwnie - była przedłużeniem mojej sztuki, pokazała mi nowe sposoby wypowiedzi, podczas gdy metoda była ta sama”.

Modę symultaniczną pokochały awangardowe kobiety - ostrzyżone na chłopczycę (Francuzi mówili "na Joannę d'Arc"), bywalczynie dansingów pędzące przez Paryż w swoich automobilach. Wśród klientek Soni była amerykańska gwiazda kina Gloria Swanson, paryskie aktorki Paulette Pax i Lucienne Bogaert, angielska pisarka Nancy Cunard i żony architektów Bauhausu. Ta luksusowa, awangardowa moda była dla nielicznej, odważnej klienteli. Większość zamożnych kobiet wybierała spokojniejszą elegancję Chanel, Lanvin albo Patou. Zresztą Sonia Delaunay współpracowała z wielkimi paryskimi krawcami, którzy zamawiali u niej tkaniny. W czasach Wielkiego Kryzysu zamknęła Maison Delaunay, ale kontynuowała projektowanie tkanin pod marką Tissus Delaunay. Wylansowała abstrakcyjne wzory, zastąpiła tradycyjny ornament kombinacjami kolorowych płaszczyzn. Jej ręcznie drukowane jedwabie i bawełny produkowano w najsławniejszych manufakturach w Lyonie, a potem w Saint-Denis i w Holandii. Zachwycają bogactwem oraz intensywnością barw (swoim kolorom nadawała nazwy, np. krokodylek, kaktus, cappuccino) i wzorów.
Dla samej tylko amsterdamskiej firmy handlującej tekstyliami Metz & Co. Delaunay zaprojektowała ponad 200 wzorów tkanin. W latach 30. Metz był jej najważniejszym klientem, a ich współpraca trwała do połowy lat 60. Kiedy po zawierusze II wojny światowej Sonia znowu zabierała się do projektowania dla Holendrów, pisała w dzienniku: "Zaczęłam pracę. Robię wzory tkanin dla Metza, słuchając wiadomości sportowych w radiu. To mój ulubiony program. Jest taki żywy i wcale nie jest głupi. Zrobienie 13 wzorów przyszło mi bardzo łatwo".
W natłoku codziennych zajęć i pracy nad kolejnymi projektami nie zostawało jej wiele czasu na malowanie ani na jego prezentację (dość wspomnieć, że solową wystawę miała w 1908 roku, a kolejną - dopiero w 1953). Ponownie zajęła się malowaniem w latach 40. Była pierwszą kobietą, która jeszcze za życia, w 1964 roku, doczekała się retrospektywnej wystawy w paryskim Luwrze.

Niedługo przed śmiercią powiedziała: "Wiodłam trzy życia: jedno dla Roberta, drugie dla syna i wnuków, trzecie - najkrótsze - dla siebie. Nawet nie żałuję, że nie poświęciłam sobie więcej uwagi, bo naprawdę nie miałam na to czasu".



Źródło:  http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,114757,11395247,Sonia_Delaunay__malarka_paryskiej_bohemy_zamienia.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz